Historia

  o paru latach przysparzania Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej punktów w socjalistycznej rywalizacji najaktywniejszych, wybudowano dla nas całe skrzydło przy domu kultury i tak powstała "największa stocznia jachtowa na prawym brzegu Wisły". Klub organizacyjnie "trzymało" kilka osób: mistrz optymizmu i wiary w cuda, Komandor - Waldemar Cechowicz, naczelny finansista - Grzegorz Tymochowicz, Wiesław Kondzielski - twórca sekcji regatowej, Adam Glegoła -główny budowniczy jachtów. No i grupa młodych pełnych entuzjazmu ludzi dla których wszystko było możliwe. Adam był znany ze swojej fachowości i determinacji w działaniu. Każdą nowo zbudowaną łódką potwierdzał swój zmysł konstruktorski, znakomite wyczucie: bryły, proporcji, zrównoważenia żaglowego i wszystkich czynników, które składają się na walory dobrze zaprojektowanego jachtu. Budowa "PIRATÓW ' za czasów szkolnych, a w YKP niekonwencjonalnej "Czemu by nie", szkoleniowego kecza "RUMCAJS", holownika "WODNIK", do tego liczne remonty, przeróbki i adaptacje sprawiły, że nikt nie wątpił w realizację pomysłu jakikolwiek by on nie był. Chcieliśmy pływać. Na zakwalifikowanie na rejs morski trzeba było czekać czasem nawet kilka lat! ! ! Czas oczekiwania należało dobrze wykorzystać, przygotować się, najlepiej na czymś więcej niż slup, czy kecz... Ale żeby mieć na czym pływać trzeba to było najpierw zrobić. A po zbudowaniu "WODNIKA" stanęliśmy przed widmem pustej pracowni.

    iadomym był fakt, że Adam jest pod wrażeniem brygantyny "VARUA" z książki W. A. Robinsona "Na Wielki Ocean Południowy", ale to wydawało się jakby nie na Mazury. Zaczęły się "dywagacje" Szkuner? Może coś z rejami!, BRYGANTYNA? Nie ma jeszcze czegoś takiego na Mazurach. Głosem przekonującym do budowy Brygantyny był głos kpt. Ziemowita Barańskiego ówczesnego szefa Lubelskiego OZŻ-tu, a od kilku lat kapitana brygu "FRYDERYK CHOPIN"-"Czy wiesz bracie, proszę Ciebie, jak będą brzmiały komendy przy zwrotach? - FOK I MARSEL DOOKOŁA!" Wtedy tylko na "DARZE POMORZA" można było usłyszeć podobne komendy. I właśnie Ziemek wydawał je pierwszy przy zwrotach z żaglami rejowymi na Brygaśce. No i stało się! Zaczęliśmy realizować budowę łódki jakiej jeszcze w Polsce nie było! Praktycznie przedsięwzięcie w tamtych czasach niemożliwe bo brakowało wszystkiego, wszystkie materiały musieliśmy skądś wydostać. Bez pomocy Komendy Chorągwi ZHP i komendanta Stanisława Tryczyńskiego chyba było by to nie możliwe.

Ze względu na wymogi transportu kolejowego, kadlub musiał być zamknięty w wymiarach 13,5 x 3,00. Adam z zapałem zaczął rysować przyszłą "BIEGNĄCĄ". Komandor - największy "Szaman" sprawiał że pod Klubem pojawiały się samochody ze sklejką, drewnem, żywicą i matą szklaną. W zasadzie był to ciągle ten sam ŻUK, całkiem nowy, z przyczepą do wożenia łódek, który zresztą też został "wyczarowany". Okazało się, że siły tworzenia czegoś z niczego tkwią w wielu i też mamy moc "magów". Członkowie Klubu to w większości młodzież szkolna, przychodząca przed lub po zajęciach szkolnych, czasem także zamiast. Wszyscy pełni chęci, zapału i optymizmu, a praca przy łódce była ogromną frajdą. Adam pracuje po kilkanaście godzin na dobę coraz częściej nocuje w Klubie, szkoda mu czasu na dojazdy.

     owstaje kadłub... Jest naprawdę okazały, a wnętrze to niewątpliwie duże pole do popisu dla architekta. U nas jednak schodzi na drugi plan w myśl lansowanej wówczas przez Glegołę teorii o stosunkach linii kadłuba do: szafek, bakist, kredensów itp, a także snopka słomy do koji. Co było niezbitym dowodem wyższości żeglowania nad zamieszkiwaniem łódki. Cóż, wnętrze jednak trzeba było zrobić aby mógł nastać "czas elektryków" czekających na możliwość zamontowania tablicy rozdzielczej, prostownika, akumulatorów, położenia przewodów, zamocowania lamp i świateł nawigacyjnych. Ktoś przytargał 40 kg-wą admirałkę, ktoś znalazł zupełnie nikomu nie potrzebny kawał 12 metrowego dwuteownika na balast, ktoś firmy przyciągnął (z demobilu) kabestan na korbę, do dzisiaj rwiemy nim "haki". Był to najwspanialszy okres w historii KLUBÓW, okres przynoszenia DO.

Adam szyje żagle, oczywiście z bawełny (dakron był nieosiągalny), robi modele do odlewów na balast, lubelska Fabryka Samochodów Ciężarowych wykonuje to po cenie żeliwa, obróbka odlewów-warsztaty szkolne. Wszyscy są w jakiś sposób uwikłani w tworzenie: maszynki sterowej, tablicy rozdzielczej, oświetlenia, szycie materacy, itp. Powstaje osprzęt. Pleciemy szplajsy, skręcamy druciki, blaszki, szykujemy liny, remizki, bloki, okucia, siatkę pod bukszpryt, malujemy, szlifujemy, lakierujemy, ustawiamy maszty i całe mnóstwo różnych rzeczy. I to tak sprawnie, że wszystko działa do dnia dzisiejszego.

  otem jest uroczyste "...nadaje Ci imię "BIEGNĄCA PO FALACH..." i jedziemy nad Wielką Wodę Kilka dni podróży pociągiem i w Giżycku w Basenie Węglowym, wodowanie. Leży w liniach idealnie Glegoła cały w skowronkach. Ogólnie panujące szczęście. Od położenia stępki do tego momentu minęło półtora roku! Jeszcze parę dni na doklarowanie i przyszykowanie do dziewiczego rejsu. L..wypływamy na Kisajno (na razie to jeszcze szkuner sztakslowy). Przed nami dużo pracy. Jeszcze trzeba założyć reje...Ćwierć wieku temu, a jakby przed chwilą ...

  ierwszą zimę Brygasia spędza w LOK-u (Giżycko).Wczesną wiosną budujemy dębową galeryjkę wokół pokładu, nawis i podest rufowy nad wodą, gdzie będzie zawieszony silnik. W roku 1982 szyjemy część żagli z dakronu i przybywa trzecia reja na fokmaszcie, pływamy też z bocznymi mieczami. W następnym roku wymieniamy balast i instalujemy centralne miecze. Teraz zdecydowanie lepiej chodzi na wiatr. W tych latach Brygaśka zimowała w Giżycku, Sztynorcie i Rynie.

  roda" BIEGNĄCEJ" została doceniona przez YKP Bielsko - Biała. Do tego stopnia, że zapragnęli mieć taką samą! Jesienią 1980 z pracowni lubelskiego YKP-u wysunął się bliźniaczo podobny, choć o pół metra dłuższy kadłub i pojechał do Bielska - Białej by tam przeistoczyć się w piękną "SMUGIM CIENIA". Młodsza o 5 lat siostra "BIEGNĄCEJ" przez kilka lat była najdłuższą łódką na Mazurach, ale do czasu.

   roku 1990 brygantyna wymagała remontu i jesienią wróciła do Lublina. Czasy nie najlepsze dla takiego przedsięwzięcia, ale nie było innego wyjścia. Wymieniamy pokład, wnętrze nabiera prawdziwego blasku, usprawniamy wewnętrzną komunikację, szyjemy nowe materace, żagle rejowe, przezbrajamy maszty. Rufa nabiera pięknych kształtów zachowując dawny walor dostępu do wody. Kadłub staje się o ponad 1 metr dłuższy. Koniec remontu zbiega się z 25 rocznicą powstania klubu. 2 czerwca '94 wodujemy Brygantynę na Zalewie Zemborzyckim przez blisko miesiąc organizujemy przejażdżki dla Lublinian. Pod koniec czerwca, jedziemy nad Wielką Wodę, tym razem samochodem. Trasę mamy wytyczoną przez Zarząd Dróg Publicznych, co nie miało jednak większego znaczenia. W Warszawie mosty i linie tramwajowe są za niskie. Za Łomżą musimy stawić czoła przydrożnym drzewom, w rezultacie mamy połamaną galeryjkę, powyginane nagielbanki, zerwane ławy burtowe. Ogólny dramat! Ktoś donosi policji, że jeździmy lewą stroną. Pościg! Do Giżycka docieramy po 16 godzinach jazdy wyglądając jak zamaskowany wóz bojowy. Basen Węglowy, dźwig i znowu na wodzie. Teraz trzeba znaleźć miejsce by móc wyleczyć rany. Nikt nas nigdzie nie chce. Po wielu rozmowach rzucamy cumy w " Dalbie". Wszystkie graty na brzeg, demontujemy co trzeba i zaczynamy jeszcze jeden REMONT.

   niedzielę o 5-ej z minutami budzi nas bosman krzycząc: pali się... Zdążyliśmy ugasić: połówki 3 reji, 3 połowy żagli rejowych, połowę gafla i bomu, i lik wolny grota.

Większa część lin i bloków była w tym miejscu skąd zaczynał się pożar. W miejscu gdzie stał nasz Żuczek pobojowisko: akumulatory, wiosła, talerze, lampki, bloczki, itd. porozrzucane jakby ktoś grał w bierki. Oszacowane wstępnie straty to trzydzieści kilka milionów starych złotych. Do tego na kei kilkanaście osób, które czekają na rejs...A wszystko to za sprawą jednego młodego mieszkańca Giżcka. Potem jeszcze dojdą straty wynikające z rezygnacji ludzi z rejsów na wieść o spaleniu Brygantyny. Grot szyty "przez telefon" ciut za duży przerabiał, a brakujące połówki żagli rejowych odtwarzał Pan Wołowicz. Dzięki zbiórce ogłoszonej w czasie trwania MPJK mogliśmy kupić trochę bloków i lin. Serdeczne dzięki! Wypłynęliśmy z "Dalby" dopiero po MIESIĄCU.

  imowanie 94/95 miało miejsce w PIASKACH. Jak do tej pory, jest to najlepszy i najbardziej życzliwy port ze świetną ekipą obsługi i szefem Wojtkiem Grabarczykiem. Od tego też roku wydłużyliśmy nasz sezon żeglarski od 1 maja do 30 września, choć można nas spotkać nawet po 1 S listopada.

  1999 roku nabyliśmy w Sail Service nowego kliwra i grotsztaksla, w następnym całą resztę. Zrobiliśmy także nowe reje, gafel, solidną naprawę grotmasztu i bukszprytu. Wielokrotnie braliśmy udział w imprezach mazurskich, Zlotach OLD TIMER'ów w Mikołajkach, regatach organizowanych przez Plus GSM, gdzie ścigaliśmy się min. z pływającą jeszcze wówczas "SMUGĄ CIENIA" (która niestety od czterech lat stoi na brzegu), i zdobywaliśmy laury. Każdego roku przez 3-4 tygodnie kwietnia BRYGAŚKA jest przygotowywana do sezonu, problem sprawia brak dachu nad łódką i zbyt duże uzależnienie od aury. Ale mimo drobnych trudności mamy nadzieję, że będzie pływała jeszcze długie lata.